Menu
- O Nas
- Strona Główna
- Aktualności
- Słowo ze spotkania
- Struktura grupy
- REO
- Nauczanie
- Świadectwa
- Galeria
- Kronika
- Odnowa charyzmatyczna
- Polska
- Diecezja Łomżyńska
- Przydatne link
- Kontakt
- Napisz do Nas
"Pan jest moim Pasterzem, nie brak mi niczego"
20 grudnia 2020
Mam na imię Ania. Wychowałam się w rodzinie katolickiej, oboje rodzice są wierzący i praktykujący. Zawsze w moim życiu była obecna modlitwa (chociaż nie zawsze codzienna i nie zawsze bardzo gorliwa) oraz niedzielna Msza Święta. Chyba jednak traktowałam to bardziej jako obowiązek, a nie jako potrzebę i oczywiście często było „Jak trwoga, to do Boga”. Nie miałam potrzeby pogłębiania swojej wiary, osobistego rozważania Pisma Świętego. Od kiedy pamiętam moim największym marzeniem było mieć rodzinę, a przede wszystkim spotkać miłość „na całe życie”. Jako nastolatka poznałam mojego przyszłego męża. Spotkaliśmy się w Kościele, on był moim animatorem i przygotowywał mnie do sakramentu bierzmowania,co też odczytywałam jako znak, że to właśnie on jest spełnieniem moich marzeń. Znaliśmy się przed ślubem bardzo długo - prawie dziesięć lat. Byliśmy dobraną parą, rzadko się kłóciliśmy, wspólnie prowadziliśmy dom i wspieraliśmy się razem w trudnych chwilach przez 7 lat naszego małżeństwa.
Tuż przed siódmą rocznicą naszego ślubu mąż oświadczył mi, że jest ze mną nieszczęśliwy, nic już do mnie nie czuje, małżeństwo jest dla niego jak niewola i chce rozwodu.Najpierw był szok i niedowierzanie, a później rozpacz. Nie mogłam tego zrozumieć. Prosiłam, żebyśmy poszli na terapię, skoro tak źle się czuje w naszym związku. Obiecywałam, że zrobię wszystko, aby naprawić sytuację (chociaż nie do końca wiedziałam, co miałabym naprawić). Nie pomogły nawet błagania, przekonywanie moje i innych bliskich osób. Nie poznawałam człowieka, którego znałam przecież tyle lat. Dopatrywałam się symptomów depresji, załamania nerwowego (mąż był świeżo po operacji i długiej rehabilitacji) i wreszcie działania złego ducha. Wkrótce przestał ze mną rozmawiać, unikał jakiegokolwiek kontaktu, a w ciągu miesiąca wyprowadził się i złożył pozew o rozwód. Nie wiedziałam, co mam ze sobą począć, bardzo kochałam mojego męża, nasze małżeństwo było dla mnie wszystkim, było spełnieniem moich marzeń. Nie mogłam sobie wyobrazić jak będę teraz żyć?
Padłam na kolana i zaczęłam się modlić o ratunek dla nas, robiłam wszystko, co w mojej mocy –były modlitwy w intencji naszego małżeństwa, nowenna pompejańska, intencje Mszy Św., Msze Św. o uzdrowienie, szukałam pomocy u księży, terapeutów... długo można by wymieniać, napisałam nawet list do papieża. Złożyłam sprzeciw wobec pozwu, nie zgodziłam się na rozwód, jednak to nic nie dało. Im bardziej próbowałam przeciwdziałać tej sytuacji, tym większego tempa nabierała cała sprawa. Cztery miesiące później byliśmy już po rozwodzie mimo moich sprzeciwów. Bardzo prosiłam w modlitwie, aby Pan podpowiedział mi, co mogę zrobić, ale niestety nic nie pomogło w sprawie rozwodu. Zaczęłam codziennie chodzić do kościoła i czułam, że Ktoś nade mną czuwa. To Maryja, którą gorliwie prosiłam o pomoc w nowennie pompejańskiej zaprowadziła mnie do Jezusa. Sprawiła, że trafiłam na Msze św. z modlitwą o uzdrowienie w kościele pw. Zbawiciela Świata. Później wzięłam udział w REO (Rekolekcjach Ewangelizacyjnych Odnowy w Duchu Świętym), przyjęłam Jezusa jako Pana i Zbawiciela oraz tzw. wylanie darów Ducha Św., czyli chrzest w Duchu Świętym. Niedługo potem wstąpiłam do wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. W tym czasie Jezus kawałek po kawałku uzdrawiał moje zranione serce.
W moim życiu zaczęły dziać się cuda. Bardzo się zmieniłam, zyskałam spokój, jakiego nigdy w sobie nie miałam.Zanim jednak to nastąpiło Pan pozwolił mi zrozumieć, że mój mąż był dla mnie najważniejszy, był dla mnie wszystkim, był ważniejszy od Boga, chociaż wcześniej tego nie rozumiałam. Wydawało mi się, że jeśli chodzimy razem w niedzielę do kościoła, to wystarczy, żeby wszystko było na właściwym miejscu. Z czasem dotarło do mnie, że to zawsze źle się kończy, gdy pokładamy nadzieję w kimś innym niż Bóg, gdy coś innego lub ktoś staje się dla nas najważniejszy. Długo byłam bardzo zafiksowana na ratowaniu mojego małżeństwa, w głowie słyszałam „musisz, musisz, musisz się modlić, musisz zrobić wszystko”. Na zakończenie REO zawsze dostaje się Słowo i ja dostałam Psalm 23. Jakaż byłam rozczarowana, że to nie jest fragment mówiący o małżeństwie albo chociaż o miłości. „Pan jest moim Pasterzem, nie brak mi niczego” - pomimo rozczarowania przyjęłam to słowo, chociaż wtedy brakowało mi wszystkiego. Co ono znaczy zrozumiałam jednak wiele tygodni później tak zwanym „przypadkiem” (na pewno wiecie, że przypadek to imię, które przybiera Pan Bóg, kiedy nie chce zostać rozpoznany) – Pan jest Dobry, chce dla mnie i dla mojego męża wszystkiego, co najlepsze i jeśli mimo moich modlitw tak się wydarzyło, to muszę zaufać Najwyższemu. Jeszcze bardziej Bożą opiekę i Bożą miłość poczułam podczas Ostrołęckiego Spotkania Charyzmatycznego, kiedy Pan podczas modlitwy wstawienniczej przemówił do mnie mniej więcej tymi słowami: „Ja, Bóg Twój, uwalniam Cię od tego, co było kiedyś, uwalniam Cię od tego, co dzieje się w Twoim sercu. Jesteś wolna. Idź odważnie naprzód, a ja Ciebie nigdy nie opuszczę”. Zastanawiałam się, co ma to oznaczać, nie bardzo chciałam w te słowa uwierzyć, jednak dwa dni później dosłownie „wyrwała” mnie ze snu piękna pieśń „Pan mój przyszedł dziś i rzekł do mnie:wolny jesteś”. Nie znałam tej pieśni i nigdy wcześniej nic podobnego mi się nie przydarzyło. Później sprawdziłam, że była to pieśń śpiewana podczas OSCh tuż przed wspomnianą modlitwą wstawienniczą, w czasie komunii świętej przyjętej po raz pierwszy w podziękowaniu Panu Bogu za to wszystko, co mnie spotkało. Jak wielka jest moc dziękczynienia! Od tamtej pory poczułam prawdziwy spokój, trudno to wytłumaczyć, ale wreszcie zrozumiałam, że w tej sprawie ja już nic nie muszę robić, jedynie zdać się na Bożą wolę.
Pan przemienił mnie całkowicie: nie martwię się już o przyszłość i czuję się mniej samotna niż kiedykolwiek. Najtrudniejsze, a zarazem najważniejsze jak się okazało, było uwielbianie Boga w tym, co się stało i dziękowanie mu za wszystko. Szczególnie za to, co najbardziej przykre i najtrudniejsze. Kiedy podziękowałam Bogu za mojego męża i za nasze małżeństwo takie, jakie ono jest i za wszystkie trudne chwile, przyszło wybaczenie. Całkowite wybaczenie dla osób, do których żywiłam w sercu urazę. Skąd wiedziałam, że mam dziękować? Oczywiście to Pan mi o tym powiedział (przede wszystkim przez książkę „Moc uwielbienia”, która trafiła w moje ręce). Próbuję znaleźć odpowiedź i nie wiem nadal, jak to się stało, że przedtem nie słyszałam Bożego Głosu w moim życiu. Kiedy dokładnie to się zmieniło? Czy to za sprawą wytrwałej modlitwy, działania Ducha Św. podczas REO czy uznania Jezusa za Pana i Zbawiciela, a może po prostu moje serce było wcześniej zamknięte na Jego Głos? Chwała Panu, który uwalnia,oczyszcza i uzdrawia nasze dusze i ciała.
Ania